Witajcie
Od dawna mam ogromne problemy z poczuciem własnej wartości, z pewnością siebie niewiele mniejsze, zresztą może to jedno i to samo. Ostatnie 2 lata były jednak jedną wielką psychiczną torturą.. gdy poszedłem na studia, poznałem nowych ludzi... na niektórych zaczęło mi szczególnie zależeć. Studia same w sobie nie były problemem, o nie. W końcu wyniki są zależne głównie od włożonej w to pracy, miałem więc na to jakiś wpływ. Zacząłem się zbliżać do ludzi, kilku byłbym w stanie nazwać "przyjaciółmi".. tych w końcu ma się naprawdę tylko kilku. I nie tylko. Ale mniejsza z tym.
Wkrótce odezwał się wewnętrzny chochlik. "Jesteś bezwartościowy", "Nie jesteś w stanie niczego im dać" i tak dalej. Zacząłem się oddalać, z niektórymi całkowicie zrywając kontakt. Przestając dla nich istnieć. Potem było tylko gorzej.
Przyszła depresja, zacząłem zawalać studia, nie widząc światełka w tunelu, i tak to ciągnie się do dziś. Nie potrafię się zwierzyć przyjaciołom, tym z którymi jeszcze jakiś kontakt mam. Pytają, pytali. Niektórym nie chcę mówić pewnych rzeczy, bo musiałbym powiedzieć wszystko. Więc nie mówię niczego, bądź kręcę unikając tematu. Poza tym mają przecież własne problemy. Z rodziną nawet nie próbuję rozmawiać... został więc tytułowy zawór bezpieczeństwa.. czyli wygadać się gdziekolwiek. Mam tylko nadzieję, że nie jest to kolejny krytyczny błąd na mojej drodze błędami usianej.
Co będzie dalej? Nie wiem. Jednak nie czuję się lepiej po napisaniu tego wszystkiego. Wybaczcie trucie.