Witajcie, jak radzicie sobie z sytuacjami gdy dajecie z siebie wszystko a dalej nic się wokół nie układa ? Takie niepowodzenia was mobilizują ?
Ja mam odwrotnie potwornie mobilizują mnie sukcesy, ale kilkukrotne porażki powodują że zastanawiam się czy nie przeceniałam swoich możliwości.
Studiuję... zawsze byłam dobrą uczennicą, ambitną w opinii innych, ale także i sama się mam za taką osobę. A teraz jakoś nic się nie układa. Nigdy się nie uczę na ostatnią chwilę, zawsze poświęcam wszystkiemu tyle czasu ile jestem w stanie... a mimo to czasem nie wychodzi
Właśnie dzisiaj jestem po takim kolokwium do którego się uczyłam dobre 3 tygodnie, a poza tym co tydzień na zajęcia byłam wzorowo przygotowana, aktywna i takie tam No i lipa kompletna... i nie że się nie dało, bo jakoś innym poszło lepiej a ja nie dałam rady. Nie wiem, często myślę że potwornie blokuje mnie stres.
To co ja potrafię czasem wyprawiać w nerwach... ehh Jak sobie przypomnę maturę ustną z angielskiego (angielski to mój horror, nie cierpię mówić w obcym języku, który nawiasem mówiąc strasznie ciężko mi wchodzi do głowy ) - zdałam dlatego że trafiłam na człowieka anioła ! Jak pan zaczął do mnie mówić to coś mnie w środku tak złapało, że nie byłam w stanie powiedzieć nic. Łzy pociekły mi z oczu, przeprosiłam i powiedziałam że nie dam rady i muszę wyjść. Uspokoił mnie, poczekał chwilę i jakoś poszło... na 5 Ale ja nie rozumiem jak tak może się zachować praktycznie dorosła osoba, a ja naprawdę nad tym nie panuję. Zawsze żałuję że nie mdleję ze stresu, tylko taką blokadę mam Jak ktoś zemdleję to każdy zrozumie, a ja budzę niesamowicie beznadziejne reakcje, ludzie mają mnie czasem za wariatkę... co powoduję że jeszcze bardziej się boję takich publicznych sytuacji.
Ale walczę Wyznaczam sobie małe cele i jestem potwornie z siebie dumna gdy mi się uda, np staram się wygłaszać jakieś prezentacje na studiach i takie tam. Dukam, stękam i jestem blada jak ściana, ale ani razu nie uciekłam xD Może to śmieszne dla niektórych, ale to takie coś co budzi we mnie strać jak nic innego. Nie wiem, może ktoś z was ma jakieś takie straszne fobie... to ja mam tak właśnie w takich publicznych sytuacjach. Choć nie wiem czy grono w miarę znajomych ludzi to publiczna sytuacja, ale wiadomo o co chodzi.
I właśnie ciągle myślę czy ja zbyt wiele od siebie wymagam - choć nie wyobrażam sobie mieć mniejszych ambicji, czy po prostu trafiłam na złe studia, skoro coś mi tam średnio idzie. Czuję się głupsza od ogółu, mniej zdolna, ogólnie gorsza. Problemem jest też to że jak na dziewczynę jestem mało dziewczęca.. jak dla mnie osobiście to utrudnia zawieranie znajomości. Dla mnie nie jest bardzo ważne jakiej firmy mam ciuchy albo czy mam modne buty. Nie sądzę że o siebie nie dbam, po prostu mniej przywiązuje wagi do wyglądu... dla mnie liczy się wnętrze Nie wiem, nie mogę się odnaleźć w tym wszystkim
Jestem jedynaczką, od zawsze chowaną jakoś głupio pod kloszem. Może stąd ten problem. Choć mimo to trzeba sobie jakoś z nim poradzić.
Ale jak skoro ja naprawdę nie mogę znaleźć jakiś osób, które mają podobne podejście do mnie. Wszyscy gadają o tym jak się "uwalili" (mówiąc wprost ) a dla mnie to ani trochę nie jest powód do chwalenia się. Ale tak się według mnie teraz ocenia ludzi, nie pijesz, nie palisz, nie masz fajnych ciuchów - nie istniejesz. A dla mnie to nie są wartości, ja bym chciała porozmawiać przy filiżance gorącej czekolady
Co robicie żeby się nie poddać gdy jest Wam bardzo źle, a nie macie nikogo obok siebie ?
Jak się cieszę, że jakimś przypadkiem znalazłam to forum ! Samo napisanie co się czuję jest pomocne, a świadomość że inni mogą mieć podobne problemy działa potwornie kojąco !
Dziękuje za to, że tu jesteście ! Wszystkim życzę powodzenia w walce ze słabościami i problemami !