przez Sinuhe » 4 lis 2010, o 23:42
Mam takie prywatne przemyślenie, że jest pewien paradoks w =byciu żołnierzem wyszkolonym.
Tak, oczywiście - bycie żołnierzem m.in. obejmuje nauczenie się zabijania.
Z tym, że to szkolenie mechanizujące taki obrót sprawy ma szansę wyłonić jednostki, które będą mieć jako taką kontrolę nad zabijaniem.
W przypadku, gdy cywil zaczyna walczyć brak wyuczonych odruchów - które przecież mają za zadanie także chronić psychikę wojaka - powoduje, że hm... laik zabijania staje w co najmniej dla siebie egzotycznej sytuacji. Tak sobie myślę, że cywil może mieć daleko większe szanse do zbytniego "rozkręcenia się", niż żołnierz regularnego wojska.
Tu nie ma co się obruszać i i zarzekać, że "ja nie, ja nigdy".
Tego nie wie nikt z nas - szczególnie nikt z tej części napędzanej testosteronem. To w co natura nas wyposażyła ku walce o samicę i tereny robi mix z ha ha "kulturą" i tworzy iście morderczą mieszankę.
Bohater artykułu tak naprawdę to był dzieciak, który znalazł się w nazbyt obciążającej psychicznie sytuacji. Jak i dzieci-żołnierze w państwach afrykańskich. Dzieciaki zdolne do uczynków, których boją się dorośli.
Poza tym - może ktoś się obruszy, ale szaraczek, zwyklak szary, jakoś potrafi być zdolny do większych zwyrodnień, niż człowiek rozwinięty.
Kurde - niech będzie., Człowiek zmiękczony cywilizacyjnie, piewca wyższej kultury, czytelnik filozofów i słuchacz muzyki poważnej raczej nie będzie nosił obciętych głów wrogów u pasa, nie będzie nabijał dzieci na sztachety, ani nie każe dziadkowi zjadać wątroby zabitego wnuczka.
Każdy z powyższych przykładów jest dwudziestowieczny, żeby nie było.
Ok, ok - w sławetnym eksperymencie Zimbardo byli chyba sami studenci - być może aspirujący do bycia tą wyższą warstwą społeczną. Ale póki co najgorsze rzezie to raczej szaraczki wyczyniały pod wodzą wybitniejszych i (ale jednak) zarazem psychopatycznych jednostek. Tacy się zawsze znajdą i istota, która dotychczas była porządnym obywatelem zeświruje i zagryzie z lubością swego sąsiada. Nawet za odmienny kolor oczu.
Nie wierzę w pierdoły typu idee itp. Pokój zagwarantować może tylko interes.
Wspólny, w który milusio wszyscy są uwikłani i szkodzenie sobie nawzajem powodowałoby szkodę i szkodzącego.
Dla mnie autor książki miał i okazję i predyspozycje do takich a nie innych zachowań. Poza tym był dzieckiem swoich czasów, swojej epoki i tak naprawdę swoich antagonistów. Okolice Bieszczad, Wołyń - to wszystko spłynęło wtedy krwią. Brutalność tamtych czasów i ludzi jest dziś nie do uwierzenia. Dla mnie przerasta to wszystko. Odrzuca mnie mniemanie autora, że to wpajany mu patriotyzm był odpowiedzialny. Nawet walka i zabijanie nie są tożsame z byciem bestią. Żołnierz zabija żołnierza, zdrajcę, szpiega - ale nie torturuje żadnego z nich, ani tym bardziej cywila.
Pamiętam, jak mi opowiadano historyjkę z czasów wojny:
zgwałcona kobieta poszła poskarżyć się dowódcy wschodnich hm... wyzwolicieli. Po prostu kazał stanąć w szeregu. Kobieta pokazała kto. Dowódca po prostu delikwentom strzelił w łby i na tym był koniec. Szczerze mówiąc - rozumiem go. Jak i też wydaje mi się, że rozumiem ześwirowanie partyzanta z cywilbandy. który jedynie mógł dziękować losowi, że nie dostał kulki w łeb za coś, co było zbrodnią wojenną. Niekoniecznie zaś psychopatycznym objawem a efektem znalezienia się w sytuacji, która go przerosła.
Nie mam najmniejszej ochoty nikogo napadać, ani zabijać. Ale najzupełniej naturalne wydaje mi się, że eliminuję bestię - nawet za cenę stania się nią.
Po prostu sytuacja, w której ktoś zabija, pastwi się nad ludźmi, których kocham powoduje, że go chciałbym zlikwidować. Inna sprawą jest, czy bym potrafił - zakładam jednak, że większość potrafiłaby. Czyli też miałbym szansę.
I mam pełna świadomość, że potem może iść z górki, można się rozkręcić.