Jedni powiadają że jestem leniem, choć właściwie tego nie mówią w prost, ale zakompleksione ucho i tak wszystko słyszy.
Myślę, że mogą mieć rację. Moim najmocniejszym przekleństwem jest słomiany zapał. Nieważne co robię, nieważne czemu się oddaje, z jak ogromną pasją, wszystko to i tak porzucę, to forum wcześniej czy później też. Wszędzie jestem tylko na chwile. Robię coś z pełnym zaangażowaniem, by nagle pewnego dnia... po prostu przestać, zostawić wszystko jak niedokończone sprawy. Tak jakbym miał w sobie dopływ paliwa, które mnie zasila, i nagle ten dopływ ktoś odcina. Na prawdę, mogę próbować się mega zaprzeć w sobie, uprzeć, przeorganizować swoją psychikę, osobowość, nastawienie, ale to i tak po pewnym czasie nic nie daje, znowu w końcu ktoś odetnie dopływ.
Najgorsze są te przerwane działania, które są częścią realizacji moich marzeń, które możecie mi wierzyć, chce spełnić z całego serca. Weźmy coś w miarę aktualnego z tego co staram się robić w życiu.
Otóż kocham pisać. Czy mam do tego talent? Nie wiem. W każdym razie, dostałem się ostatnio na staż do pewnej redakcji. Polega on na tym, że oni wysyłają mi propozycje jakiegoś kraju, na którego temat mam wykonać krótki opis. Później takie gotowe coś im wysyłam, a oni następnego dnia odsyłają mi poprawioną wersję.
Po prostu załamka. Dopiero teraz zastanawiam się, czy moje pisarskie marzenia są faktycznie zgodne z moimi realnymi umiejętnościami.
Każde zdanie sklejam przez 10 minut. Nie umiem dobrać takich słów by wyglądało to jakoś, no po prostu dobrze. Moja pasja odbija się łbem od barier wewnątrz mnie, które zapewne są wynikiem jakieś niskiej samooceny. Rodzi się stres, na prawdę stresuję się przy pisaniu tych tekstów.
Nienawidzę tych barier, blokują mnie, blokują moją wyobraźnie i twórczość. Jak dotąd tylko na jeden sposób udało mi się przez nie przebić: po narkotykach.
Po narkotykach jest zupełnie co innego. Nie przejmuję niczym, nie ma stresu, moja wyobraźnia po prostu szaleje, a zdania w jakie ją przelewam powstają w sekundkę, za jednym machnięciem pióra. Czuję się mega swobodnie, wolny i bez ograniczeń.
Chciałbym tak na co dzień.... ale na szczęście nie mam stałego dostępu do narkotyków i jeszcze zachowuje na tyle rozsądku by nie czynić z nich mojego niezbędnego katalizatora, choć oszukuje sam siebie.. chce brać, ale nie jest to efekt jakiegoś uzależnienia, ale tylko marzenia, by wreszcie zniszczyć w sobie te blokady, by zmienić siebie.
Wiem, że można inaczej, że można obyć bez narkotyków, wiem że swoją samoocenę mogę pokonać. Mało tego, podejmę nawet próbę by to zrobić... tylko że... potrwa to może przez tydzień... dwa.. i znów wszystko porzucę.
Zamknięte koło, które nie wiem jak przerwać.