sikorka, ech, czy ja wiem czy brzmi tak smutno? Pewnie raczej racjonalnie. Do bólu. Zresztą porywy serca nie przynoszą niczego dobrego na dłuższą metę, ja tam wolę stabilizację, do której dążę obecnie.
Może miłość dojrzała jest wyzbyta tych gwałtownych porywów...nie mam odpowiedzi, choć wiele razy o tym myślałam. Chcę wierzyć, że tak.
Obecnie najbardziej przemawia do mnie taka koncepcja miłości:
http://www.akademia24.pl/index.php?s=dobre&id=180trochę długie, ale polecam jeśli masz ochotę przeczytać
halooo Winogronko
hmm...szczęście często dostrzega się z perspektywy czasu, bywa, że wtedy gdy już odejdzie.
Może zbyt wielką wagę się do tego przykłada, każdy chce być szczęśliwy, ale jednocześnie nakłada na siebie ogromną presję odczuwania go. Ja myślę, że szczęście to chwile, a nie stan permanentny.
Ciekawe skąd wzięło się przekonanie, że szczęście to stan, którzy należy czuć stale, żeby mówić o szczęściu? Takie czasem odnoszę wrażenie
ale to już chyba na osobny temat, kto wie czy w przeszłości nie roztrząsany w czeluściach psychotekstu