Droga Baj,
Cieszę się, że odpisałaś. Zaglądałam na pt co jakiś czas, mając nadzieję, że zobaczę wiadomość od Ciebie. Masz rację. Twoja siostra powinna żyć, takie dobre osoby powinny żyć... Nie mam pojęcia dlaczego akurat ją to spotkało. Zawsze, poza smutkiem, czuję złość w takich wypadkach, na bezsens takiego obrotu spraw. Osoby wierzące często są przekonane, że jest jakiś plan, jakiś sens, którego po prostu na ten moment nie potrafimy dostrzec. Takie myślenie mnie osobiście wkurzało (i nie zdziwiłabym się jeśli wkurza i Ciebie) strasznie ale po dłuższym czasie "uczepiłam" się tego sposobu myślenia. Doszłam do wniosku, że każda śmierć coś wnosi, uczy jak żyć tych, co zostają na tym świecie. Uczy doceniać życie i czas który nam pozostał, byśmy wykorzystali go dobrze. Bo świadomość śmierci właśnie każe doceniać życie. Jeśli ktoś znosi takie cierpienie na naszych oczach, w sposób jaki opisałaś - "lekcja" jest jeszcze bardziej dotkliwa... Miałaś szczęście, że tak dobra osoba była Twoją siostrą.
Tak, to prawda, codzienne życie wymaga pewnych działań, które w zetknięciu ze śmiercią bliskiej osoby stają się tak nie ważne i banalne, że trudno znaleźć na nie energię. Niby wiemy, że trzeba zrobić to czy tamto ale jak tu znaleźć na nie dość energii?
Ale ona się znajdzie jeśli pozwolisz sobie na słabość, na rozpacz, jeśli nie będziesz udawała silnej. Wyobrażam sobie ile energii musi Cię to kosztować, chronienie mamy, partnera dda... Skąd masz mieć jeszcze energie, by żyć?
Czas to nie jedyna kwestia. Potrafi działaś na korzyść ale i na niekorzyść. Chyba nie do końca precyzyjnie się wyraziłam. Spróbuję inaczej. Żałoba może się ciągnąć nawet latami jeśli jest nieprzeżyta, jeśli człowiek ucieka od tego na przykład w pracę, nie dopuszcza do siebie tego, co czuje, stara się być silny choć w środku coś wrzeszczy... Chodzi mi oto, że potrzeba czasu by przeżyć stratę ale też sam upływ czasu nie pomoże, jeśli się nie przeżyło tak naprawdę żałoby. To miałam na myśli. Wcale nie dziwi mnie fakt, że po kilku miesiącach czujesz się gorzej. Przyszło mi do głowy, że może sama od siebie wymagasz i oczekujesz, że czas najwyższy się "pozbierać" i żyć jak dawniej bo przecież minęło już kilka miesięcy... Tymczasem wydaje mi się, że to jest pewien proces, którego się nie przyspieszy. Wydaje się, że już wszystkie łzy wylane ale wystarczy jakieś wspomnienie i wszystko wraca, dociera do świadomości i przeraża na nowo, prawda?
- Kod: Zaznacz cały
Wiem, ze chciałby ale nie zawsze potrafi a ja nie zawsze chcę go obciążać swoimi kłopotami żeby nie martwić i nie pogłębiać jego frustracji. To samo z mamą - kocham ja więc w życiu nie przyznam, ze coś jest nie tak. Nie potrzeba jej więcej stresów i zmartwień niż ma.
Wiesz, uderzyło mnie to jak bardzo chcesz chronić mamę, tak bardzo że aż nie rozmawiacie na ten temat. Rozumiem powody i to, co Wami kieruje. Ale w moim odczuciu Wam obu mogłyby właśnie pomóc szczere rozmowy o uczuciach, wspomnienia, o tym co obie czułyście i czujecie. Zobacz, nie chcesz z mamą poruszać tego tematu i prawdopodobnie mama, z tych samych powodów, nie porusza tego tematu z Tobą. A przecież tak naprawdę właśnie może się okazać, że mama również chciałaby z Tobą porozmawiać o siostrze ale nie robi tego bo chce chronić Ciebie. Gdybyście spróbowały spotkać się i porozmawiać, mogłybyście zbliżyć się do siebie i tak naprawdę sobie nawzajem pomóc w przeżyciu tej straty. Potrafisz sobie wyobrazić, że płaczecie z mamą, tuląc się i wspominając siostrę? To, jaka była, jak dzielnie znosiła chorobę? W moim odczuciu bardzo pomogłoby to Wam obu, takie zbliżenie się do siebie. Zakładam oczywiście (gdyż nie wspomniałaś że jest inaczej), że masz z mamą dobry kontakt. Może mogłybyście razem "ogarnąć" mieszkanie siostry, jak już będziecie na to gotowe? Musi być strasznie ciężko robić to samemu... Nie dziwię się, że z tym zwlekasz. Szczególnie że wydaje mi się, że jest to też pewien symbol. Tak jakby siostra odchodziła już definitywnie, jakbyś jej na to pozwoliła... dopóki są jej rzeczy, w jej mieszkaniu, jakby nadal jest z Tobą/Wami. Uprzątnięcie mieszkania to tak jakby zgoda na jej odejście, nie sądzisz? Może się mylę ale tak mi się wydaje. Dlatego jest to takie trudne... a jednocześnie ważne.
Tak więc jestem osobą, która na zewnątrz świetnie sobie radzi i zawsze uśmiecha. Jednak w środku czuję jakby ktoś solidnie mnie obił i rany nie chcą się goić.
Otóż to właśnie. A jak to z ranami bywa, jeśli się "brudnej" rany nie oczyści - to ona będzie się babrać bardzo długo. W przypadku żałoby nawet latami. Dobrze że zdecydowałaś się chociaż tutaj wyrazić to, jak tak naprawdę się czujesz. To dobry początek. Pisz, jak tylko będzie Ci ciężko. Pomogę na tyle, na ile będę potrafiła. A jeśli chodzi o męża - fakt, że jest dda być może rzeczywiście nie ułatwia mu odnalezienia się w tej sytuacji, w roli osoby wspierającej. Ale może mogłabyś spróbować powiedzieć mu czego teraz potrzebujesz i oczekujesz? Jak on mógłby Ci pomóc się z tym uporać? Konkretnie. Wiesz, często ludzie (szczególnie właśnie pokaleczeni) bardzo chcieliby pomóc ale nie wiedzą jak to zrobić, jak się za to zabrać, by nie pogorszyć sytuacji, nie sprawić dodatkowego bólu itd. I w tym poczuciu zagubienia wolą się wycofać, wybierają bierność bo wydaje im się, że tym sposobem przynajmniej nie zaszkodzą jeszcze bardziej. Ale tak naprawdę czują się źle z tym faktem, czują się źle same ze sobą. Jasny komunikat w takim wypadku jest bardzo pomocny i zostanie uwzględniony z wielką chęcią i ulgą...
Trzymaj się ciepło Baj, tulę mocno